
Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 23
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 4
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- Tanzania 10
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 62
- USA - Nowy Jork 38
- USA: Northeast 53
- USA: Northwest 25
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 69
- Watykan 1
- Włochy 11
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2025.05.30-31 Doha, QA (dzień 12-13)
Kilimandżaro zobaczyliśmy dopiero dwie godziny przed opuszczeniem kraju, z afrykańskiej autostrady (nie mylić z europejską), jadąc na lotnisko.
Ja rozumiem Pole, Pole (śpiesz się powoli) i te wszystkie inne stwierdzenia, że czasem trzeba zwolnić. Ale jeśli zwolnienie oznacza, że muszę wcześniej wstać albo się spóźnić na samolot to już nie cieszy mnie ta cała filozofia.
Wczoraj z właścicielem hotelu ustaliliśmy, że dobrze by było mieć śniadanie o 5:30 tak żebyśmy koło 6:00 wyjechali na lotnisko. Niby się jedzie około 45 minut ale zawsze jest lepiej wyjechać troszkę wcześnie. Zgadzamy się bo też nie lubimy się spieszyć więc pomimo, że nas to nie cieszyło, to nie marudziliśmy za bardzo, że musimy wstać o 5 rano. Przyszliśmy punktualnie na śniadanie na 5:30, wybraliśmy co chcemy jeść i dopiero 20 minut później dostaliśmy kawę, sok i jedzenie. Ehh… a mogliśmy zamówić dzień wcześniej, i pospać prawie pół godziny dłużej. Zero optymalizacji czasu.
O szóstej nam się nie udało wyjechać ale piętnaście minut opóźnienia to znów nie było tak źle. Nadal powinniśmy zdążyć bo liczyliśmy, że lekki zapas czasu mamy.
Nie wzięliśmy tylko po uwagę, że dostaniemy beznadziejnego kierowcę co nie będzie umiał wymijać. A w Tanzanii jak i w Polsce kilkadziesiąt lat temu wszystkie drogi są jedno pasmowe i jak nie umiesz wyprzedzać to się wleczesz 10km/h za jakąś ciężarówką. Na początku byliśmy podekscytowani Kilimandżaro bo w końcu udało nam się zobaczyć górkę ale jak już dwudzieste auto nas wyprzedziło to zaczęliśmy tracić cierpliwość. Poprosiliśmy kierowcę, żeby wyprzedził jak tylko będzie mógł bo trochę się spieszymy na to lotnisko. No to wyprzedził i od razu dodał tak gazu, że aż nas w fotele wcisnęło. Nie była to najbezpieczniejsza decyzja więc powiedzieliśmy mu, że aż tak to my się nie spieszymy. Masakra z nim była… kontrolka braku paliwa mu migała prawie całą drogę i tylko patrzyliśmy na ile km ma jeszcze benzyny i ile wg. Google Maps mamy jeszcze do przejechania. Zajechaliśmy na oparach, dobrze, że nie stanął na środku drogi bo nie wiem jakbyśmy zajechali na lotnisko. Tu przecież nie wezwiesz Ubera. Aż nam się zatęskniło za naszym przewodnikiem Kim’em, który widać, że miał duże doświadczenie i umiejętności.
Jak już wjechaliśmy na parking to aż odetchnęłam z ulgą. Parking pusty, gostek stanął to my wysiadamy a on, że musi poprawić bo w liniach nie zaparkował. A my na niego… Co? Zanim on zaparkuje w tych liniach to my już w Doha będziemy albo przynajmniej w Dar es Salaam. Wysiedliśmy, wzięliśmy bagaże i pobiegliśmy na terminal. Oczywiście zmożona ochrona, najpierw sprawdzali samochód przed wjazdem na parking, potem wszystkie bagaże przed wejściem na lotnisko. Na szczęście w miarę sprawnie to poszło. Gorzej było z odprawą. Już zapomnieliśmy, że u nich komputery wolno działają ale na szczęście nie było kolejki, lotnisko małe to jakoś pewnie nas przeprowadzą szybko, żebyśmy na samolot zdążyli. Dostaliśmy karty pokładowe no i idziemy do odprawy celnej.
A tu kolejne wynalazki. Tylko jeden celnik i już dwóch ludzi stoi przy nim i się z czegoś tłumaczy. Ten, że się nie da a oni, żeby zadzwonił do ich adwokata to on wszystko wytłumaczy. Na szczęście celnik kazał im czekać na boku wziął kolejną osobę z kolejki no i kolejna akcja. Kolejny pasażer też czegoś nie miał. Z tego co zrozumieliśmy to za dużo razy latał do Doha na wizie biznesowej i nie może teraz jechać. Znów miał do kogoś dzwonić coś wyjaśniać… jak przyszła nasza kolej to się celnik przez 10 min śmiał z ich wszystkich. Mówi, że do Jezusa niech dzwonią, bo jak prawo im się nie podoba to tylko siła wyższa może im pomóc.
Wygląda, że dobrego tego Jezusa mają bo coś im pomogło i przeszli granicę i załapali się nasz samolot. Nasz lot trwa 8h ale głównie dlatego, że mamy między lądowanie w Dar es Salaam. Nie będziemy tam wysiadać z samolotu ale wyładowanie części ludzi i załadowanie kolejnych trwa tak z 1.5-2h.
Mieliśmy cichą nadzieję, że samolot nie będzie pełny i uda nam się rozsiąść wygodnie ale niestety od Dar es Salaam było 100% obłożenia. A wszystko przez kolejne wynalazki. Ale my się cieszyliśmy, że mamy cały rząd dla siebie i nie będą takie wynalazki koło nas siedzieć. Bo szczerze to wcale mi się nie uśmiechało siedzieć koło gościa w samym ręczniku spod którego wystawał mu gruby brzuch. I nie oni nie wracali z Zanzibaru a mogli… Dar es Salaam to duże biznesowe miasto w Tanzanii ale też lotnisko wypadowe na Zanzibar. Zanzibar z kolei to wyspa należąca do Tanzanii i słynąca z resortów, plaż i ogólnie kurortów wypoczynkowych.
W samolocie mi to wyglądała na jakąś grupę religijną. Wszyscy tak samo ubrani, tak samo “pachnący” jakąś niby to lawendą niby to różą, ale za dużo kręciło w nosie bardzo. I do tego te ich stroje. Jedna płachta materiału który wygląda jak biały frotte ręcznik i drugi zarzucony na górę, ale pod tym nic… gołe ciało. Nie wiem czy bieliznę mieli ale na górze żadnego t-shirt nie mieli. I tu się zastanawiam. Gdzie jest granica a gdzie jest wyrozumiałość. Ja rozumiem, że są różne religie i różne stroje ale dopóki te stroje w miarę zakrywają ciało to mi nie przeszkadza co kto nosi. Ale skoro my nie możemy wejść w Doha na śniadanie bo kolana mamy odkryte a tu w samolocie faceci jakby właśnie wyszli spod prysznica? Nie podobało mi się to i tylko się cieszyłam, że idą na tył samolotu i nie będę musiała ich więcej oglądać.
W domu pogadałam sobie z Copilotem (AI) i mi ładnie wytłumaczył kto to był. Podobno byli to muzułmanie którzy podróżują do Mekki na co roczny zjazd Hajj. Akurat w tym roku wypada on od 4 do 9 czerwca więc się już zjeżdżali. Ale po co oni podróżują w tych dziwnych szatach i pachnidłach a nie zrobią to sobie jak już wylądują?
No więc wszystko sprowadza się do tak zwanego Miqat. Miqat to granic terytorium w Arabi Saudyjskiej gdzie pielgrzymi którzy przyjeżdżają na Hajj muszą przejść w stanie Ihram. Stan Ihram to stan czystości i aby w niego wejść trzeba przejść cały obrzęd. Który kończy się ubraniem dwóch białych szat i wysmarowaniem się olejkami (stąd ich dziwny zapach). Ponieważ lecąc samolotem przekracza się tą granicę w powietrzu to już w samolocie trzeba być “czystym”. Czyli nie tylko katolicyzm ma problemy z adoptowaniem się do współczesnego świata. Muzułmanie też chyba powinni wprowadzić jakieś udoskonalenia zanim cały samolot będzie śmierdział różą i lawendą.
Na szczęście ta cała pielgrzymka siedziała daleko z tyłu i nam nie przeszkadzała. Dolecieliśmy do Doha. I znów ten upał, i znów te suchoty. Tym razem szybko wyszliśmy z lotniska bo nie odbieraliśmy bagażów. Teoretycznie to my mamy tylko przesiadkę więc bagaże gdzieś na lotnisku będą czekać i zostaną od razu zapakowane na samolot do NY. My w sumie nawet nie musieliśmy opuszczać lotniska ale 14h przesiadka to jednak za długo, żeby spać na lotnisku. Zresztą my chcieliśmy taką przesiadkę. Chcieliśmy wyspać się wygodnie w łóżeczku, odświeżyć się i zjeść dobrą kolację zanim wsiądziemy do najdłuższego lotu na tej wycieczce. Jutro bowiem 14h lot do domu.
A łóżko to było fajne! Na ostatnią noc zarezerwowaliśmy pokój w Ritz Carlton w Doha. Do tego dostałam upgrade i skończyło się, że mieliśmy apartament z dwoma sypialniami, trzema łazienkami, salonem i dwoma balkonami. Wow! Chyba nigdy nie spałam w lepszym hotelu. Szkoda, że jutro nie załapiemy się na śniadanie bo musimy wcześnie wyjechać.
Przy zameldowaniu skakali koło nas jakby nie wiem co. Polewali herbatki, częstowali daktylami, nawet sam manager hotelu przyszedł się przywitać. Czy oni wiedzą, że nas to kosztowało tylko 42tys punktów? 42tys to czasem jakiejś średniej klasy hotel kosztuje w stanach a tu taki wypas, że aż nie umieliśmy się zachować.
Hotel ma swoją plażę, baseny, SPA, kilka restauracji, bary i sklepy. Jest to kolos i w sumie to nawet nie trzeba z niego wychodzić, żeby sobie odpocząć. My wybraliśmy jedną z hotelowych restauracji na kolację. Pamiętajcie, że tu tylko się chodzi do hotelowych restauracji bo inne nie sprzedają alkoholu. My chcieliśmy, żeby było smacznie i na nie daleko… udało się idealnie.
Było pysznie, przyjemnie i wesoło bo znów się spotkaliśmy ze znajomymi którzy tu mieszkają. W Qatar chyba za bardzo kasą się nie przejmują. Widać to na każdym kroku, ceny wcale nie są wygórowane, serwis, wystrój i czystość na najwyższym poziomie a do tego rzucają zniżki na prawo i lewo. Nasz znajomy pracuje w liniach lotniczych Qatar więc mają 40% zniżki na jedzenie i picie w restauracjach w hotelach Marriott. Pomysł ze spędzeniem jednej nocy w podróży między samolotami w hotelu był cudowny.
Po kolacji pozwiedzaliśmy jeszcze hotel. Jest tu gdzie chodzić, jest też plaża, widok na biznesową część miasta, no i znaleźliśmy też bar. Bar co prawda nie miał najlepszego klimatu więc długo nie siedzieliśmy ale ostatni drink na pożegnanie był mile widziany.
Na drugi dzień pobudka była znów koło 5:30 rano. Spało się cudownie, chyba najlepsze łóżko na jakim kiedykolwiek spałam. Do tego cisza i spokój. Chętnie pospałabym dłużej ale niestety nie dla podróżnika takie wygody. Znów czeka nas droga na lotnisko, przeprawa i 14h w samolocie… jak to przeżyliśmy? Było ciężko. Lecisz z 7h i dopiero jesteś gdzieś nad zachodnią Europą… masakra a tu jeszcze tyle przed nami. Lot dzienny więc też za bardzo nie pospaliśmy, trochę się przysypiało na godzinę czy dwie ale potem znów nuda, jakiś film, jakaś książka, coś pogadać… zleciało bo co miało zrobić ale ciężko było. Nie dziwię się, że niektórzy nawet chcieli wysiadać w połowie lotu. Niestety to nie pociąg i nie ma przystanków, jak wsadzą nas do metalowej puszki to wypuszczą dopiero po 14h miejmy nadzieję, że w chłodniejszym bo na pewno nie czyściejszym miejscu.
2025.05.20 Doha, Qatar (dzień 2)
My jesteśmy tylko turystami więc powinniśmy respektować przepisy kraju. No i respektujemy. To tak jak wchodzi się do lasu i kto ma większe prawo, misiek czy człowiek. Pytanie tylko jakie prawa są w hotelach? W hotelu teoretycznie są prawa zachodu. Bo przecież są bary, sprzedają alkohol, wieprzowiny nie widzieliśmy ale to pewniej gorzej przywieźć a i na alkoholu więcej kasy zarobią. Czyli alkohol jest spoko ale krótkie spodenki już nie?
Dziś na śniadaniu pani zwróciła nam uwagę, że facet może być w krótkich spodenkach ale panienka już musi zakrywać kolana… wczoraj było ok bo nie mieli lokalnych, dziś już nie jest ok bo są lokalni. Jakoś tylko nie wydaje mi się, że oni tacy świeci. Dla świętego spokoju się przebraliśmy ale niesmak pozostał.
Temperatura nie zachęca na żadne chodzenie ale też nie chcieliśmy spędzić całego dnia w hotelu. Więc zdecydowaliśmy się na Katara kulturalną wioskę.
Katara to wioska stworzona w 2010 na Tribecca Film Festiwal. Potem tak już została i pootwierali galerie i mini muzea.
Odwiedziliśmy wystawę fotografii…bardzo nam się podobała. Miasto w chmurach.
Po wystawie fotografii, przeszliśmy parę minut i znów uciekaliśmy przed ciepłem. Następną wystawą była wystawa znaczków.
Cała “wioska” jest w klimacie architektonicznym bliskiego wschodu. Nawet mieli wieże gołębi. Te wieże na zdjęciu powyżej to tak zwane karmiki dla gołębi. Tam się rozmnażają, mają ochronę i ogólnie lubią tam przebywać.
Po wieży gołębi przyszła kolej na amfiteatr. Jest on połączeniem architektury romańskiej, greckiej i islamskiej. Amfiteatr jest czynny i są tam koncerty, przedstawinia i pokazy filmów a sam amfiteatr może pomieścić 5tys ludzi.
Pochodziliśmy trochę po okolicy ale temperatura na maksa nam nie pomagała. Dobrze, że miejscami można było się ochłodzić bo Doha jak Singapur chłodzi ulice. Jest to trochę syzyfowa praca. No bo jak to można ochłodzić całą ziemię.
Ochłodzenie organizmu z zewnątrz było łatwiejsze niż ochłodzenie ze środka. Tak więc po spacerku po Katara wskoczyliśmy w metro i ruszylismy w kierunku Raffles hotelu…taki tam fancy hotel ale na pewno ma piwko a do tego architektonicznie nie najgorszy.
Niestety akurat w tym hotelu było jakieś ekonomiczne forum i niestety bez przepustki nie za blisko możemy podejść. Nie kłóciłam się z panem bo troszkę się bałam podskakiwać.
Po Doha podróżowaliśmy metrem. Oczywiście w porównaniu do Nowojorskiego każde jest ładniejsze, czystsze i wygodniejsze. Doha jednak wygrała bo ma kabinę VIP… no tak jak się ma ropę to kasa się nie liczy. Dlatego ta klasa biznesowa tak dużo kosztuje w Qatar Airways.
Skoro z hotelem Raffles nie mieliśmy szczęścia to postanowiliśmy podjechać na downtown. Tam jest hotel na hotelu więc coś się musi udać. Słyszeliśmy dobre rzeczy o restauracjach w Marriott Marquis więc tam się udaliśmy. Jednym z kryteriów przy wyborze gdzie się zatrzymamy na przerwę było jak daleko hotel znajduje się od stacji metra. Więcej niż pięć minut, odpadało. Naprawdę tak nie przyjemnie jest tu na zewnątrz.
Znaleźliśmy hotel, znaleźliśmy bar ale na zewnątrz nad basenem. Ehhh…. zawsze coś. Niby maja wiatraki ale te wiatraki wieją ciepłym powietrzem. Zamówiliśmy po chłodnym piwku na ochłodę i zaczęliśmy gadać z barmanem. A on mówi…spróbujecie 2 i 3 piętro. Nie wiele musiał nas namawiać, pojechaliśmy na 3 i w końcu klimatyzacja. Tam niestety można nadal palić w barach i to było właśnie jedno z takich miejsc ale już woleliśmy zapach papierosów niż 50C upału. Na szczęście nadal było mało ludzi więc dym się jeszcze nie osadzał w powietrzu.
Temperatura naszego ciała do normalnych numerów i postanowiliśmy być odważni i wyjść na zewnątrz. Darek bardzo chciał dojść do wody. Było już koło godziny szóstej wieczorem więc teoretycznie powinno się ochładzać. Niestety to tylko teoretycznie. Czasem jak weszliśmy w jakieś bezwietrzną ulicę to czuliśmy się jakbyśmy otwarli piekarnik w domu i patrzyli do jego środka.
Doszliśmy do wody, tu już powinno wiać chłodem…ups, wcale tak się nie stało. Zrobiliśmy kółeczko i zawróciliśmy do Marriotta bo tam byliśmy umówieni ze znajomjmi na kolację.
Po wczorajszym mięsku wagyu stwierdziliśmy, że chcemy spróbować mięska z większym MB. Znalazłam steakhouse który serwował 5, 6-7 lub 7. Różna część mięsa i różne MB. Steakhouse nazywał się New York. Troszkę turystyczna nazwa ale miał bardzo dobre recenzje więc zdecydowaliśmy się spróbować. Na początku było bardzo miłe zaskoczenie bo była muzyka na żywo. Pani pięknie grała i śpiewała na fortepianie.
Zamówiliśmy steaki, każdy inny rodzaj i postanowiliśmy się podzielić. Choć w sumie zamówiliśmy całą krowę bo i kość na przystawkę się załapała. Kość nie przypadła nam do gustu ale steak zwłaszcza ten MB5 jak najbardziej. Już wiem czemu był najdroższy. Smakiem co prawda przypominał barszo dobre filet mingnon ale był dobry. To że się nazywa wagyu to chyba mała ściema.
Mięsko, mięskiem ale jakie noże do tego podawali, do wyboru do koloru.
Po pysznej kolacji niestety trzeba było się zbierać do hotelu a potem na lotnisko. Dziś a właściwie to jutro bo parę godzin po północy lecimy do Tanzanii. Nocny lot, niestety ale w Arusha już czeka na nas hotel więc jak tylko dojedziemy to odrazu w planie mamy spanie. Lotnisko było dość altywne pomimo, że północ. U nas o tej godzinie pomału widać jak wszystko zamykają, tu wyglądało jak środek dnia.
2025.05.18-19 Doha, Qatar (dzień 1)
Miało być pięknie, miało być wygodnie, miało być all-inclusive, miała być nowa strefa czasowa…
A jest economy, 100F (40C) i kanapki z domu na lotnisku.
Za to nadal mam nadzieję, że żyrafy będą nam jeść z ręki, leopard pogoni jeżozwierza a hipcio pokaże piękne ząbki.
Co my znów wymyśliliśmy? Wymyśliliśmy wiele…część już niestety nie doszła do skutku przez linie lotnicze które nie maja szacunku do ludzi i zmieniają loty jakby grali w rzutki a nie w jakieś gry logiczne.
Mieliśmy super plan. Kenyairways miała nas zawieść na Mauritius, wyspa po środku niczego. Tam w all-inclusive (moim pierwszym w życiu) mieliśmy przestawiać się na czas afrykański. A potem mieliśmy mieć krótki 4h lot do Tanzanii i 10 dni super safari.
To miało być..Kenya zawaliła na maksa i w ostatniej chwili, dwa tyg przed wylotem zmienialiśmy bilety. Jedyne co jeszcze zostało w rozsądnych cenach to Qatar Airways…. niestety tylko economy. Po burzliwej naradzie do której doszliśmy że economy w Qatar pewnie jest lepsze niż business w Kenya stwierdziliśmy że damy radę….za zaoszczędzone pieniądze zafundujemy sobie jakieś inne wakacje…Monaco…
Jakoś, dziwnym zrządzeniem losu i ogarnaniem wszystkich regulaminów, udało mi się zdobyć najwyższy status w AA (Qatar nie ma nic wspólnego z Delta, a dużo z American Airlines) Darkowi niestety się nie udalo…więc tak lecąc tylko z jedna osobą ze statusem musieliśmy dopłacić $79 za wejście do lounge… warte…niby tak bo na lotnisku niestety każde piwo kosztuje $20. I do tego mamy jedzenie….jedzenie pozostawię bez komentarza. Powiem tylko, że czekoladowe muffiny które nam przyjaciółka upiekła i kanapka z lokalną szyneczką wygrały wszystkie konkursy.
Czas wejść na samolot….lotnisko jak to lotnisko, po mimosach było wesoło, wsiedliśmy do samolotu, pierwsza godzina hihi haha…a potem…ops…jeszcze 11h….a po kolejnej…. ehh….ale tu ciasno, po kolejnych 7h było daleko jeszcze a po 11h w końcu usłyszeliśmy najlepsze zdanie: “załoga proszę przygotować samolot do lądowania.
Jakoś udało nam się przeżyć 11.5h…ale już nie wyglądaliśmy tak fajnie jak przy wylocie.
W Doha wzięliśmy przesiadkę dwu dniową, trochę żeby zapomnieć o samolocie, trochę nam tak pasowało z rozkładem samolotów. W ogóle Qatar Airways zaplusował bo hotele w ramach przesiadki mamy prawie za darmo. I to bardzo fajne hotele a skoro ze względu na temperaturę nie nastawiamy się na zwiedzanie to dobry hotel to podstawa. Zrobimy sobie swoje własne all-inclusive.
Ale najpierw śniadanie. Na lotnisku poszło super sprawnie bo może z całego naszego samolotu 10% ludzi tylko zostawało w Doha. Reszta szła na transfery. Lotnisko blisko hotelu, więc 15 min taksówką i w końcu mogliśmy się położyć na płasko na łóżku. Załapaliśmy się też na śniadanie ale po śniadaniu nie wiele mi trzeba było, padłam na łóżko i tyle mnie widzieli…
Sześć godzin później obudziłam się…ten sen był nam potrzebny. Z większą energią ruszyliśmy zwiedzać hotel…zwiedzanie miasta nadal nie wchodziło w grę bo temperatura nas nie zachęca. Było miedzy 38C a 43C, czyli 100F siadło. A wszystko powyżej 100F jest dla nas nie ludzką temperaturą.
Bary i restauracje hotelowe otwierają dopiero o 17 więc troszkę czasu mieliśmy i postanowiliśmy się przejść na około hotelu. Skwar uderzył w nas od razu. Dobrze, że byliśmy zmarznięci po klimie hotelowej i to oziębienie pozwoliło nam na spacer 15 min.
Po spacerze wróciliśmy do hotelu. Na piwko nadal musieliśmy czekać…ale daktyle…daktyle były pyszne. Ja nie jestem jakąś ekspertką w daltylach ale te były przepyszne. Słodkie ale pychota.
Jest Tick-Tock wybiła 17:00…. piąta godzina to piękna godzina. Wtedy można się wreszcie napić pierwszego piwa na wakacjach. 5pm to też oficjalna godzinka na drinka w słynnej piosence Jimny Buffet. No i teoretycznie, oficjalnie jest to koniec pracy… u nas tego końca pracy nie było widać bo jak poszliśmy do resauracji to tylko jeden czy dwa stoliki były zajęte. Na szczęśie to się zmieniło pod koniec dnia.
Jedzonko było pyszne. Tak pyszne, że Darek skusił się na Wagyu, MB5. W Stanach nie ma za dużego wyboru Wagyu czy Kobe. A jak jest to super drogie. Dlatego takie rzeczy lepiej jeść jak się podróżuje. W Doha operują MB jako poziomem tłuszczu skala jest od 1-12 i im wyższy numerek tym lepiej. Dziś mieli tylko MB5 ale mięsko było bardzo dobre i mięciutkie.
Na tym wyjeździe jest z nami przyjaciółka i tym razem ona ma tu znajomych. Spotkaliśmy się z nimi i poszliśmy pozwiedzać Souq Waqif.
Souq Waqif to tradycyjny targ, który istnieje od końca XIX wieku. Jest znany ze sprzedaży tradycyjnych ubrań, przypraw, rękodzieł i pamiątek, a także z licznych restauracji i kawiarni z shishą. W 2006 roku zostało odrestaurowane, aby zachować autentyczny charakter. Mi się podoba jak w miastach przerabiają bardzo starą architekturę na nowe zastosowania. My kupować nic nie planowaliśmy, widzieliśmy trochę lokolnych robiących zakupy ale większość jednak przychodzi tu do restauracji. Niestety nie można tu się napić piwa. Tak więc my nie siadaliśmy ale na lokalny deser się skusiliśmy.
Poszwędaliśmy się po uliczkach targu, poogladaliśmy ich rękodzieła ale niestety nadal było ponad 30C więc chciało się pić. A tu nic poza wodą i jakimiś słodkimi napojami.
Pożegnaliśmy się z resztą ekipy i poszliśmy szukać hotelu…bo tylko w hotelu można napić się piwka. Nasz hotel nie ma fajnego baru, ale niedaleko jest Mandarin, gdzie po sprawdzeniu paszportów pozwolili nam zamówić piwko albo dwa. Noc zakończyliśmy w miłym towarzystwie, planując jak to będzie fajnie w Afryce. Afryka dzika czeka…a my coraz bliżej niej.
2017.04.23 Doha, Qatar (dzień 15)
Jakim sposobem Doha pojawiła się na naszym planie? Muszę przyznać, że Doha nigdy nie była na mojej liście. To znaczy była jak każdy zakątek świata ale nie jako priorytet. Pojawiła się jednak okazja i trzeba było ją wykorzystać. Qatar Airlines dają możliwość zwiedzenia Dohy jeśli masz przesiadkę. Tak więc wybraliśmy połączenie z 14h layover, złożyliśmy podanie o wizę i czekaliśmy na rezultaty.
Ja wizę dostałam bardzo szybko natomiast Darek musiał czekać na nią prawie tydzień dłużej. No wiadomo, amerykanów trzeba dokładnie sprawdzać. Dodatkowym zbiegiem okoliczności jest fakt, że mamy znajomych w Doha. Mieliśmy nadzieję, że znajdą dla nas trochę czasu i pokażą nam jak to się imprezuje w nie pijącym kraju.
Samolot z Kuala Lumpur mieliśmy o 9 rano. Po 8 godzinach, czyli koło południa (czasu Qatar) wylądowaliśmy na pustyni. Lotnisko w Doha podobno jest jedno z lepszych. Rzeczywiście jak popatrzysz na sklepy i restauracje to jest super. Ale jak tylko masz wyjść z lotniska to jest masakra. Przejście przez odprawę celną zajęło nam ponad godzinę. Chciałam w tym czasie publikować bloga ale internet na lotnisku jest bardzo słaby. Tak, że wielki minus.
Udało się, dostaliśmy nową pieczątkę do paszportu (9 na tym wyjeździe), kupiliśmy bilety na miejski autobus i wyszliśmy z klimatyzowanego terminala. Co nas uderzyło? Powiew zimnego powietrza....no tak po tropikach w Azji, 35C w Doha to prawie jak zima. Naprawdę było to miłe przywitanie. Autobus 704 zawiózł nas z lotniska prosto do Souq Waqif. Nie ma problemu, że się zgubisz bo autobus jedzie do końca i musisz wysiąść na pętli.
Souq Waqif – miejsce które powinno się znaleźć na liście każdego kto zdecyduje się odwiedzić Doha. Jest to rodzaj ich starego miasta. Muszę przyznać, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ilością kafejek i restauracji. My byliśmy koło 14 więc sklepy i restauracje dopiero budziły się do życia i sprzedawcy otwierali swoje straganiki. Ze względu na upały tutaj życie toczy się wieczorami. Spodobała mi się piaskowo, pustynna zabudowa. Czegoś takiego brakowało mi w Dubaju czy Abu Dhabi.
Stąd jest niedaleko do Museum of Islamic Art. Kolejne miejsce godne odwiedzenia. Miejsce jest położone w fajnym miejscu. Zaraz nad wodą. Przeszliśmy deptakiem, podziwialiśmy panoramę biurowej części miasta i zastanawialiśmy się czemu tu jest tak dużo łódek. Jak się okazało, bardzo popularne jest wynajęcie łódki na zachód słońca. Podobno nie jest to droga impreza i kosztuje ok. $100 od łódki ale my na zachód słońca już mieliśmy inne plany – Happy Hours...tik-tak, tik-tak.
Muzeum Sztuki Islamskiej – pierwszy plus dostało za klimatyzację, drugi za bezpłatny wstęp a trzeci, najważniejszy, za kolekcję. Wiedziałam, że islam ma długą historię i piękne elementy dekoracyjne. Tutaj można jednak zobaczyć okazy sprzed dwóch tysięcy lat aż po bardziej współczesne czasy.
Oczywiście dywany są elementem często powtarzającym się – no bo kto nie słyszał o perskich dywanach. Ale też wszystkie inne naczynia codziennego użytku, biżuteria, dekoracyjne elementy są majstersztykiem.
Najbardziej mnie chyba uderzył fakt, że wiele tych rzeczy jest z Syrii, Iranu, Iraku i innych krajów w których trwa wojna albo jeszcze niedawno trwała. Przykre jest, że tyle rzeczy, takie bogactwo kulturowe jest tam niszczone tylko dlatego, że jakiś idiota chce dojść do władzy.
W muzeum spędziliśmy około godzinę. I przyszedł czas spotkać się z naszymi znajomymi. Była to niedziela ale dla nich weekend to Piątek i Sobota. Tak więc my pozwiedzaliśmy najważniejsze punkty a oni akurat skończyli pracę. Obok muzeum jest piękny park, kawiarnia a wszystko jest położone nad wodą i znów można podziwiać wieżowce biznesowej części miasta.
Tik-tak, tik-tak i happy hours się kończą. Tak więc pojechaliśmy tam gdzie imprezują obcokrajowcy. Qatar jest bardziej restrykcyjny niż UAE jeśli chodzi o alkohol. Nie można niż wwieść do kraju i na lotnisku skanują wszystkie twoje bagaże, podręczne i nadawane. Z polską kiełbasą nie ma problemów ale jak masz flaszkę wódki to będziesz mieć kłopoty. Oczywiście barów tu nie ma i pić można tylko w hotelach. Jednak aby wejść do hotelu muszą zeskanować twój paszport i wpisać Cię do bazy danych. Codziennie od 6 – 8 pm są happy hour gdzie piwo w hotelu można dostać za ok.$7 potem cena idzie w górę i kosztuje przeciętnie $14. Kolejny kraj gdzie jak to Darek stwierdził ciężko jest być zawodowym pijakiem.
W Qatar mieszka dużo obcokrajowców. Pootwierały się tu duże korporacje (głównie powiązane z ropą naftową) i potrzebowali dodatkowych ludzi do pracy. No więc pierwsze pytanie jakie zadaliśmy znajomym (polce i anglikowi) to: jak wy tu dajecie radę i jak to jest z tym alkoholem. Tak więc jest jeden sklep „booz store” (jeden na cały kraj) gdzie musisz mieć mapę, żeby wiedzieć jak tam się dostać. Jak już nawet uda ci się znaleźć sklep to musisz mieć specjalną kartę, żeby wjechać na parking. Kartę taką może wydać Ci tylko twoja firma. No dobra wiesz już gdzie jest sklep i masz kartę....myślisz jestem w raju. Nie do końca. Na alkohol możesz wydać tylko 20% swojej wypłaty. Wydaje się wystarczająco ale pomyśl, że nie każdy może mieć taką kartę. Wyobraź sobie, że w grupie 6 znajomych tylko jedna osoba pracuje w firmie która ma takie benefity.
W takim wypadku pozostają hotele i ich happy hours. Dobry biznes dla hoteli – nie dziwota, że budują je tam jeden za drugim. Tak więc najlepszą imprezę mieliśmy w kraju który jest najbardziej restrykcyjny jeśli chodzi o alkohol. Zawsze powtarzamy, że nie ma to jak poznać lokalnych, którzy wiedzą gdzie iść.
Tik-tak, tik-tak i musimy wracać. Niestety samolot na nas nie będzie czekać, a i tak się już robiło późno więc wskoczyliśmy do taksówki i sru na lotnisko. Jakoś szybko poszliśmy spać po całym dniu wrażeń i obudziliśmy się dopiero nad Europą. Tak to mogę latać.